Piwnica na wino

Na początku nie planowałem piwnicy.  Bowiem od pewnego czasu, panuje przekonanie, że piwnica w domu nie ma uzasadnia ekonomicznego i praktycznego. Budowa poziomu podziemnego jest najdroższą częścią budynku, która daje najmniej funkcjonalne pomieszczenia – choćby przez to, że są pozbawione normalnych okien. Dawniej, gdy piwnice były zimne albo nikomu nie przeszkadzało ich zawilgocenie, to ich budowa łatwiejsza i tańsza. Ale obecnie mamy inne standardy i inne oczekiwania. Inaczej też gospodarujemy energią.

wyobrażenie piwnicy na wino z naszego projektu odbudowy zabytkowego pałacu w Sieciechowicach.

Podczas egzaminu na uprawnienia budowlane, zapytano mnie jak rozumiem pojęcie „płaszczu termicznego” budynku. Odpowiedź nie należy do tych, które nauczyć się na pamięć albo wyprowadzić jakimś skomplikowanym wzorem obliczeniowym. Trzeba umieć patrzeć całościowo.  A dawne domy izolowano od zimna w kluczowych miejscach – takich jak podłogi, ściany czy dachy. Ale izolacji tej nie traktowano jako całości.  Taki „dziurawy płaszcz” chronił tylko częściowo, powodując wiele miejscowych strat ciepła. Dlatego  stare budynki  wymagają dziś modernizacji, umożliwiającej optymalne gospodarowanie energią.  Optymalne – to znaczny takie, gdy oczekiwany przez nas większy komfort cieplny będzie odwrotnie proporcjonalny do zużycia energii. Dawniej była ona tańsza, a oczekiwania mniejsze – to też dziurawy płaszcz nikomu nie przeszkadzał.  Kto z Was miał do czynienia ze starym domem, ten  może pamiętać, że gdzieś za szafą albo łóżkiem pojawiała  wilgoć i ślady pleśni mimo, że ogólnie w domu było ciepło.  Wynikało to ze zjawiska, które w budownictwie nazywamy „mostkami termicznymi”. Otóż każda konstrukcja budowlana jest jak łańcuch – silna siłą najsłabszego ogniwa. Wśród moich klientów często panuje przekonanie: „im więcej tym lepiej” –  im więcej styropianu tym cieplejszy dom.  A to wcale tak nie działa.  Dokładanie kolejnej warstwy izolacji na niewiele się zda, jeśli  konstrukcją ściany zetknie się jakiś niezaizolowany element, narażony na dzianie niskich temperatur. To może być balkon, gzyms czy wystający daszek, niekiedy nawet zwykłe mocowanie balustrady. Bowiem większość popularnych materiałów konstrukcyjnych i montażowych cechuje znacznie przewodnictwo cieplne.  Dlatego obecnie wszystkie wystające elementy architektoniczne musimy zabezpieczać.  Są na to dwa sposoby: albo całe je obejmujemy szczelnym „płaszczem termicznym” – albo montujemy w taki sposób aby nie dziurawiły one termoizolacji ścian. To jest nieco karkołomne. Szczególnie pierwsza metoda sprowadzająca się do „opakowania” styropianem każdego detalu  niestety sprawia, że niektóre współczesne budynki w zestawieniu z modernistycznymi poprzednikami są subtelne jak wełniane kalesony obok sexi miniówki na balu…

„Zimna piwniczka” pod stara stodołą w Ciechem. fot. Marek Idziak-Sępkowski.

Niestety w przeciwnym razie, na styku ścian z  niezabezpieczonym elementem, we wnętrzu po drugiej stornie szybko pojawią się miejscowe wychłodzenia –  czyli właśnie te mostki termiczne. Nazywamy je mostkami, ponieważ w miejscu gdzie przerwanej izolacji, przegroda nie stawia oporu cieplnego i punktowo przewodzi temperaturę z zewnątrz do wnętrza lub odwrotnie.  Jeśli zaś wnętrze jest ogrzewane, to różnica temperatur na styku z wychłodzoną punktowo ścianą, powoduje skraplanie pary wodnej z powietrza. Tak pojawia się wilgoć, która z połączeniu z ogrzewaniem tworzy idealne warunki dla grzybów.  Ta problematyka dotyczy szczególnie budynków murowanych, bowiem murowana konstrukcja ma znacznie większe przewodnictwo cieplne. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że im bardziej wytrzymały, a tym samym twardszy materiał – co mówiąc językiem profesjonalnym oznacza większą „gęstość właściwą” – tym ma większe przewodnictwo cieplne. To niestety oznacza, gorsze parametry termiczne i potrzebę dodatkowej izolacji.  Dlatego właśnie w konwencjonalnych budynkach piwnica staje się sporym wyzwaniem. Myśląc współczesnymi kategoriami, nie można jej wyrzucić poza płaszcz termiczny, ponieważ na styku zimnej piwnicy z murowanymi ścianami wyższych kondygnacji, natychmiast pojawiłyby się wspomniane mostki termiczne. To rodzi konieczność izolowania wszystkich kondygnacji – również piwnicy. A to w warunkach robót ziemnych i napływu wód gruntowych jest szczególnie trudne, tym samym drogie.  

Murowana piwnica w Cichem. fot. Marek Idziak-Sępkowski.

Kiedyś piwnica, tradycyjnie była pomieszczeniem zimnym, a dziś włącza się do kubatury pomieszczeń izolowanych i ogrzewanych.  Przez to w sumie traci swój najcenniejszy atut: przestaje być chłodnym miejscem składowania zapasów żywności. I jeśli ich potrzebujemy, to trochę możemy zacząć kręcić się w kółko. Bowiem energię, którą zaoszczędzimy dzięki kompleksowej izolacji, możemy sporo uszczuplić przez utrzymywanie dodatkowych lodówek. Z drugiej strony, nawet przyjemnie ciepła piwnica, nigdy nie będzie w pełni funkcjonalnym pomieszczeniem. Trudno sobie wyobrazić w niej normalny pokój mieszkalny. Kiedyś jeszcze popularne było urządzanie tam basenów i domowego SPA. Ale co to za relaks siedzieć „w lochu” – nawet najpiękniej zaaranżowanym, jeśli brak normalnych okien utrudnia wentylację i dostęp światła słonecznego.  To zaś powoduje, że w takich podziemnych strefach mokrego relaksu zawsze występuje  specyficzny zapach pleśni… albo chloru, którym się ją zwalcza. Czyli o ogólnie bez sensu  – zważywszy, że drewnianą saunę lub banię można dziś ustawić w ogrodzie niewspółmiernie mniejszym kosztem, z lepszym efektem.

Oczywiście znam inwestycje, gdzie górę brały obiektywne przesłanki w postaci małej działki, albo ograniczenia zabudowy wynikające z ustaleń miejscowych planów zagospodarowania. W tedy trzeba „odzyskać” powierzchnię użytkową pod ziemią. Tak jest we wsiach na południu Polski, gdzie własność prywatna ma długą tradycję, a  wielowiekowe dziedziczenie i dzielenie ziemi pomiędzy członków klanu w każdym kolejnym pokoleniu, doprowadziło do bardzo rozdrobnionej parcelacji. Widać to szczególnie na Podhalu, gdzie zwyczajnie trudno kupić większy areał ziemi w jednym kawałku.  Tu również pojawia się jeszcze jeden argument za podpiwniczeniem. W górach większość działek jest stroma. Spadek terenu powoduje, że niekiedy fundamenty muszą schodzić bardzo głęboko. Tym samym nie raz, konieczne staje się pozostawienie pod powierzchnią olbrzymiej kubatury, którą później trzeba by było zasypać.  I wtedy pojawia się ulubiony argument moich inwestorów któremu sam trochę uległem:

– „Skoro mamy tak głęboko osadzone fundamenty, to przecież aż prosi się by zaprojektować tam piwnice”.  

Tiaaa…I niby człowiek wie, że nawet jeśli tereny górskie sprzyjają podpiwniczeniu domu, to trzeba pamiętać, że tu właśnie niemal wszystkie prace ziemne i fundamentowe z założenia są trudniejsze. Więc jeżeli normalnym terenie coś jest kosztowne, to w górach będzie jeszcze bardziej!  Ale niestety obok racjonalnej, ludzka natura ma również  stronę emocjonalną. Mnie to też dotyczy.  Z doświadczeniem zawodowym ,nabrałem tylko umiejętności dość świadomego odczytywania własnych emocji. Nie raz bowiem widziałem moich klientów, którzy mieli jakąś potrzebę wynikającą z ich subiektywnych pragnień, do których nie umieli się przyznać sami przed sobą. Wówczas zaczynali je racjonalizować – czyli  szukać niby obiektywnych powodów, mogących uzasadnić decyzje, za którymi tak naprawdę stoją emocje.  Ja to na własny użytek zawodowy nazywam „wspomnieniem stołu bilardowego”.  Chodzi o utrwalony we wspomnieniach obraz ze studenckich czasów, kiedy  czasach ze znajomymi  przesiadywaliśmy  w knajpach. Dwie dekady temu znajdowały się one najczęściej w piwnicach. Stał za tym dość prozaiczny powód:  to były ostatnie lata, kiedy można było jeszcze palić w lokalach, więc nikt nie okupował miejsc ogródkach kawiarnianych. Wtedy w witrynach na parterach miejskich kamienic były jeszcze normalne sklepy. I nawet mi jako niepalącemu, trudno było wtedy wyobrazić sobie knajpę bez zadymionej piwnicy. Takiej, w której ciepłe światło żarówek odbijających się od butelkowo zielonych kloszy, z trudem przebijało się przez kłęby papierosowego dymu. Nie było jeszcze internetu w telefonach… i w ogóle zasięgu w piwnicach więc trzeba było rozmawiać albo rozegrać partyjkę w lotki, szachy lub właśnie w bilard. Dlatego zapamiętałem jak gęsty dym co kilkanaście sekund  przecinał dźwięk rozbijanych kul bilardowych, po którym następował chóralny śpiew w rodzaju: – „Uuuuuu…jeess!” Ewentualnie coś w rodzaju słynnego szczecińskiego „Ale urrrrwał”.  Po latach zorientowałem się, że ten obraz utrwalił się w zbiorowej pamięci wielu osób.  Przenosi on z przeszłości wspomnienie względnie beztrosko spędzanego czasu w gronie przyjaciół.  Czasu, gdy na piwo wystarczało pięć złotych, a w kieszeni trzymało się  milionem marzeń na przyszłość.

Projekt naszej piwnicy. fot. Marek Idziak-Sępkowski.

Dorosłość oczywiście zweryfikowała cześć tych marzeń, ale niektórzy próbując zatrzymać nieuchronnie upływający czas pragną przynajmniej posiadać ten stół bilardowy. Gdzie? A oczywiście że w piwnicy. No i się zaczyna racjonalizowanie,  kiedy klient  namawia klientkę:

– Kochanie, przecież jeśli nie zrobimy piwnicy, to nie będziemy mieli gdzie trzymać ziemniaków na zimę!

To nieważne, że współczesne piwnice przez ten cały płaszcz termiczny nie nadają się do dłuższego przechowywania warzyw, a kobiety myśląc bardziej pragmatycznie łatwo obalają ten argument:

– Kochanie ale kiedy myśmy zużyli cały worek ziemniaków?

Nie da się ukryć, że należymy do generacji, która w domu, zamiast schabowego ziemniakami i mizerią, częściej gotuje  pełnoziarniste makarony ze szpinakiem i sałatkę z  jarmużem.  

–  A jak będę potrzebowała kilku ziemniaków to sobie kupię w sklepie za rogiem. 

No i niestety irytująca liczebność małych zielonych sklepików nawet na największym wygwizdowie sprawia, że strategia mężczyzny polegająca na odwołaniu się do wizji światowej katastrofy żywnościowej i …w ogóle końca świata, na który trzeba się przygotować budując pod domem schron atomowy, z miejscem na zapasowe  worki ziemniaków i marchewek  niestety upada. Ale jak inaczej przekonać kobietę do wybudowania połowy kubatury domu pod ziemią, tylko po to by wstawić tam stół bilardowy?  Wtedy pozostaje argument ostateczny – bo technologiczny. Tak, niestety hierarchiczny podział na role płciowe w budownictwie mieszkaniowym wciąż ma się dobrze.

– Ja Ci się nie wtrącam do kolorów ścian w sypialni ale konstrukcja i technologia to moja (męska) domena.

W końcu od dziesięciu lat prenumeruje „Muratora”, a tego trzeba doliczyć „habilitację” na forach budowlanych. Co z tego, że u mnie na wydziale budownictwa, większość stanowiły doktorantki. A na współczesnej  budowie kobieta  inżynierka lub inspektorka to na szczęcie już norma. Gdy Polacy budują dom, to konstrukcja i technologia pozostaje męską domeną.  Kuchnia, pralnia i garderoba żeńską.

– Więc skoro mamy tak głębokie fundamenty to przecież „aż żal ich nie wykorzystać” na piwnicę.

I to jest argument, na który partnerka lub żona nie powinna szukać riposty, bo przecież mąż też nie ingeruje w wielkość jej garderoby. Później jest trochę gorzej, gdy po wyczerpaniu ponad płowy zasobów finansowych  budowa jeszcze nawet nie wyłania się nad powierzchnię gruntu. To jest zawsze moment emocjonalnie krytyczny, kiedy ja wole nie pojawiać się na budowie moich klientów bez wyraźnej konieczności, żeby nie oberwać jakimś rykoszetem.  Ale gdy wreszcie ukończą upragniony dom, w tedy on zaprosi starych znajomych (rzecz jasna tych nielicznych, których wypuszczą obwiązki rodzinne) i… architekta.  Zejdziemy do piwnicy, otworzymy zimne piwo i zagramy partyjkę – albo nie zagramy, bo kule od bilardu dzieci rozniosły, a jedną w ogóle pies obgryzł. Ale to nieważne, kiedy żółto-pomarańczowe światło łapmy nad stołem, odbijające się od bilardowej zieleni na jego powierzchni, przywoła na moment emocje starych beztroskich czasów.

W moim wyobrażeniu nie było stołu bilardowego, bo grę tę opanowałem stosunkowo późno. Ale był równie ważna potrzeba:  PIWNICA NA WINO. Jakkolwiek to zabrzmi, wyobrażenie piwnicy z winem towarzyszy mi od dzieciństwa. Zaczęło się od wczasów w byłej Jugosławii – na które jeszcze zdążyłem się załapać jako dzieciak. Z perspektywy schyłkowego  PRLu, to była jednak egzotyka. Począwszy od przejechania pół Europy Polonezem, po  organizowane dla wczasowiczów biesiady, gdzie widziałem jak w kankach podawano czerwone i białe wino – wówczas przecież w Polsce trunek niemal nieznany. Było rozlewane z prawdziwych (chyba) beczek umieszczonych w murowanych piwnicach. To robiło wrażenie – rodzice pozwalali mi nawet „zamoczyć dzioba”. Drugie skojarzenie  jest znacznie bliższe. To wakacje u babci Irenki, której uwielbiałem towarzyszyć we wszystkich domowych i ogrodowych czynnościach. Jako, że mieli z dziadkiem duży ogród, działkę i sad, to w sierpniu robili przetwory – w tym obowiązkowo wino owocowe. Babcia Irenka, to była taka babcia jak z reklamy syropu na kaszel dla dzieci. Podobno gdy byłem chory i coś mnie bolało to w gorączce majaczyłem, żeby mnie zawieźć do babci  – bo ona zawsze na wszystko miała rozwiązanie.  Jej przedwczesna śmierć była dla mnie jako nastolatka  ogromnym wstrząsem. Ale poza serdecznymi wspomnieniami i swoim domem pozostawiła mi jeszcze w spadku mały prezencik. Zapas owocowego wina w piwnicy, o którym wiedziałem tylko ja. A że babcia Irenka nie miała w zwyczaju robienia czegokolwiek byle jak,  to jej wino owocowe było całkiem zacnym trunkiem. Szczególnie gdy ta ostatnia partia spokojnie sobie dojrzewała w piwnicy przez kilka lat po jej śmierci. A ja tylko raz po raz przemycałem jedną flaszeczkę na imprezę ze znajomymi. Tak wyglądała moja potajemna inicjacja alkoholowa – i czas oderwania w gronie kumpli od licznych wówczas trosk dorastającego nastolatka.  Paradoksalnie dzięki babci, która sama alkohol piła niezwykle rzadko i zapewne za życia by mnie nim nie poczęstowała,  polubiłem smak dobrego wina. Wspomnienia pracowitej babci Irenki,  z czasem obudziły we mnie pasję do gotowania i w ogóle pielęgnowania ciepła domowego ogniska, którego brak  później  po jej śmierci bardzo dotkliwie odczuwałem. Jego przywrócenie było więc jednym z głównych motorów wpływających na moje życiowe decyzje. Ale po babci pozostało mi też marzenie, że kiedyś w moim domu też będzie taka piwniczka, a wiej ułożone na regale butelki z dojrzewającym trunkiem – otwieranym na specjalne okazje w rodzinnym gronie.

Z czasem nauczyłem się robić to wino i  rzecz jasna  „racjonalnie” – niczym moi inwestorzy – doszedłem do przekonania, że piwnica jest mi do tego niezbędna. A, że mój dom powstaje w górach, no to… „aż żal nie wykorzystać głębokich fundamentów na piwnicę”.  Tyle że ta moja musi być faktycznie zimna – taka jak w starych domach. Inaczej wino nie będzie dojrzewać. Tylko gdybyśmy planowali dom murowany, to wróciłby problem z tymi wszystkimi mostkami termicznymi.  Na szczęście współczesny dom drewniany ma inną specyfikę. Drewno stawia większy opór cieplny, dlatego sprawia, że nie wszystkie elementy budynku muszą być zabezpieczone. To jeden z powodów, dla których konstrukcje drewniane przeżywają swój renesans. W przeciwieństwie do innych popularnych materiałów konstrukcyjnych, drewno ma optymalną gęstość właściwą. Z jednej strony jest wystarczająco wytrzymałe by wznosić z niego nawet bardzo śmiałe konstrukcje. Z drugiej strony jest na tyle porowate by wewnętrzne komórki stawiały opór cieplny. Dlatego belki drewniane podpierające balkony, daszki czy gzymsy mogą spokojnie przechodzić przez ściany nie powodując mostków termicznych. I nie trzeba ich opakowywać tym okropnym styropianem.

Jędrzej na budowie

W naszym przypadku, ciepły drewniany strop pozwali odciąć w pewnym sensie piwnicę i pozostawić ją w strefie zimnej. A to ogromnie ułatwia jej zbudowanie – od tych wszystkich warstw konstrukcyjnych i izolacyjnych począwszy, ma materiałach  wykończeniowych skończywszy. Bo w konwencjonalnym domu muszę zawsze pamiętać o termoizolacji murów i  szczelinach wentylujących ich wnętrze. Bo piwnica jest zawsze podatna na zawilgocenie.  Jeśli zatem koncepcja architektoniczna ze względów estetycznych przewiduje przyziemie z kamienia, cegły czy betonu architektonicznego, to niestety wspólcześnie często sprowadza się to do powierzchownej okładziny. Takiej dość kosztownej „imitacji” – słowa wybitnie niepreferowanego przez ambitnych architektów. U nas w domu drewnianym jest inaczej. Skoro piwnica ma być zimna, to możemy po prostu zbudować ją z samego betonu albo kamienia – co nam tam wpadnie w ręce. Bez konieczności imitowania czegokolwiek, ponieważ nie musimy zasłaniać styropianu, którego po prostu tam nie będzie. W końcu drewniane ściany wyższego poziomu nie będą przewodzić temperatury z zimnego przyziemia. Kiedy projektujesz cudzy budynek – to w może nie wydawać się aż takie istotne. Zwłaszcza, że połowa tego efektu wizualnego pozostaje pod ziemią. Ale gdy masz go wybudować za swoje pieniądze – zaczynasz dostrzegać istotne różnice między ciepłą a zimną piwnicą. Nasza na szczęście będzie zimna.   Tak więc decyzja zapadła. Na początek nie było jeszcze przesądzone z czego ją zbudujemy. Była opcja betonu architektonicznego lub kamienia, sprawa ostatecznie przesądziła się sama gdy wykonaliśmy wykop – ale o tym jeszcze opowiem. Wróćmy do marzeń i planowania. Wprawdzie szkicowy zamysł piwnicy pojawił się w końcówce mojego związku z Jędrzejem, to ta kwestia nabrała szczególnych rumieńców gdy po naszym rozstaniu  bliżej poznałem Marcina. I gdy wraz z nim, moją życiową przestrzeń dosłownie wypełnił  cały dobrostan jego inwentarza oraz  mnóstwo pomysłów na samowystarczalne,  gospodarstwo domowe.