Drewniane budownictwo modułowe CLT – pomiędzy sztuką architektury, a jej industrializacją. Hotel na Podhalu.

6. Edycja Forum Holzbau Polska ( HBP) 2022.

1. Architektura

Kiedy dwie dekady temu na zachodnim krańcu Polski rozpoczynałem studia, to w kręgu moich autorytetów drewno w zasadzie nie istniało jako materiał kojarzony z wartościową i nowoczesną architekturą. Było co najwyżej trzeciorzędnym materiałem konstrukcyjnym wykorzystywanym w budownictwie przemysłowym. A nie ono miało leżeć w kręgu naszych zainteresowań. Bowiem studiowanie architektury rozpoczynało się od rozbudzenia wyobraźni przestrzennej w bardziej abstrakcyjnym znaczeniu. Zakłada się, że młody i chłonny umysł powinien przesiąknąć wyższymi ideami oraz estymą przyszłego zawodu ugruntowaną w jego wielowiekowej historii. Jeden charyzmatyczny surowy wykładowca rozpoczął zajęcia z historii architektury od odczytania Traktatu Witruwiusza, rzymskiego architekta żyjącego w I w. p.n.e.

Człowiek Witruwiański wg. Leonarda Da Vinci. /źródło: domena publiczna/

Do dziś pamiętam jak podniosłym, tubalnym głosem, wyliczał trzy uniwersalne cechy architektury: TRWAŁOŚĆ, UŻYTECZNOŚĆ, PIĘKNO. „Trwałość budowli – powtarzał za Witruwiuszem – osiągnie się wtedy, gdy fundamenty doprowadzi się do stałego gruntu i gdy spośród wielu materiałów budowlanych przeprowadzi się wybór starannie, nie kierując się skąpstwem. Użyteczność zapewni się budowli przez bezbłędne rozplanowanie przestrzeni, nie ograniczające możliwości użytkowania i uwzględniające strony świata odpowiednie do przeznaczenia budynków. Piękno będzie zapewnione, jeśli wygląd budowli będzie miły i wykwintny, a wymiary poszczególnych członów oparte będą na właściwych zasadach symetrii”.

1.1. Trwałość

I o ile jeszcze postrzeganie piękna i użyteczności uległo przez stulecia znacznej ewolucji, o tyle oparcie budowli na silnych fundamentach jest do dziś metaforą prawd uniwersalnych. Trwałość okazywała się mieć szersze znaczenie. Nie chodziło tylko o względy praktyczne zabezpieczenia budynku przed usterkami. Nie chodziło nawet o to, że do wyboru zawodu architekta przywiodła mnie dziecięca fascynacja średniowiecznymi zamkami, których nie wzruszył czas. Studiowanie historii architektury uświadamiało nam transcendentny wymiar jej trwałości. Mieliśmy wykonywać zawód, którego przedstawiciele jako pierwsi doczekali się zaszczytnego miana artysty, którego dzieło jest nieśmiertelne. Oto bowiem żyjący w XXVII stuleciu przed naszą erą – a więc w czasie odleglejszym od Witruwiusza, niż nas dzieli od Starożytnego Rzymu, pierwszy znany z imienia architekt został wyniesiony do wręcz boskiej czci. Było to w czasach kiedy muzycy, pisarze, rzeźbiarze i malarze, w najlepszym wypadku nie byli niewolnikami.

Wyobrażenie Imhotepa. Egipska figurka z IV w.p.n.e. Luwr. / Źródło: domena publiczna/

Kluczem do niezwykłej kariery Imhotepa – bo tak miał na imię – była właśnie trwałość jego budowli. W tym dziwnym państwie jakim był Egipt, największy wysiłek całego społeczeństwa koncentrował się na zapewnieniu jego elitom nie tyle nawet materialnego luksusu, lecz życia wiecznego w zaświatach. A wierzono, że dusza zmarłego zachowa nieśmiertelność tak długo, jak długo jego doczesne szczątki pozostaną nienaruszone, a jego imię przetrwa w pamięci potomnych. Zatem pierwszy architekt faraonów miał zbudować coś więcej niż grobowiec. Miał stworzyć niezniszczalny pomnik – trwały dom dla duszy i ciała. Nic zatem dziwnego, że przez następne tysiące lat, kolejne generacje Egipcjan, żyjących w cieniu niewzruszonych piramid, patrzyło na ich twórców jako na tych, którzy dzierżyli klucze do życia wiecznego całych pokoleń władców i bogów. Współcześnie nikt nie oczekuje od studentów architektury tak daleko idących ambicji ale wymagano byśmy inspirowali się nie tyle domami z sąsiedztwa ile światowymi przykładami – pomnikami współczesnej architektury. Gdy zaczynałem studia architektura pomnikowa należała do słynnych „starsarchitects”, między wieloma innymi takich jak: Franck Gefry, Zaha Hadid, czy lord Normana Foster. To oni uśmiechali się z okładek branżowych czasopism. To był też czas gdy oczy wszystkich skierowane były na przygotowujący się do igrzysk olimpijskich Pekin – nowe centrum świata, czy budowane za niewyobrażalne sumy petrodolarów wieżowce w Dubaju.

Lord Norman Foster / Źródło: domena publiczna/

To właśnie tam powstawały współczesne „piramidy” – trwałe pomniki naszych czasów z żelbetu stali i szkła. I choć już trudno było o boską nobilitację, to jednak nadany Normanowi Fosterowi przez królową tytuł lorda w uznaniu zasług na polu architektury wydawał się wciąż zadowalającą perspektywą. Wprawdzie wtedy coraz więcej mówiło się o zrównoważonym rozwoju będącym nijako w opozycji do rozmachu pomnikowych budowli, to jednak ślad węglowy konstrukcji czy zastosowanie surowców odnawialnych nie wydawało się tak istotne. W stulecie epoki żelbetu tradycyjne organiczne materiały budowlane takie jak drewno i jego pochodne, jawiły się po prostu nietrwałe i niepraktyczne.

/Źródło: domena publiczna/

Podejrzewam, że za pomysł biodegradowalności budynku, który tracił ekonomiczne i funkcjonalne podstawy egzystencji można by nie zaliczyć kursu u wykładowcy, który patetycznie odczytywał Traktat Witruwiusza.

1.2. Użyteczność

Choć jej rozumienie uległo ewolucji od czasów starożytnych, to jednak wciąż jest ona podstawowym warunkiem sankcjonującym powstanie jakiegokolwiek budynku. Prawie każdy mój nowy klient zaczyna rozmowę od wyraźnego podkreślenia, że przyszły „dom powinien być praktyczny”. Najczęściej dla każdego znaczy co innego, choć prawie każdy jest przekonany, że jego wyobrażenie funkcjonalności jest tym uniwersalnym. Ludzie są różni, ich potrzeby też.

Dlatego już w połowie XX wieku Le’Corbusier, w swoich pięciu zasadach modernizmu postulował wolny plan budynku i oddzielenie ścian od funkcji nośnej. Chodziło o to, by to nie człowiek dostosowywał się do przestrzeni trwale wygrodzonej przez ściany, lecz by to one dały się dostosować do niego. W przypadku nowego wolnostojącego domu sprawa wydaje się prosta. Jednak marzeniem modernistów było to, by w większych budynkach każde piętro można było swobodnie urządzać. Bo skoro budynek miał być trwały, to powinien przynajmniej pozwalać na swobodną aranżację wewnątrz. Wtedy, nowoczesne tworzywo jakim był żelbet, wydawało się otwierać przed architektami nieograniczone możliwości. Siatka przestronnie rozstawionych słupów konstrukcyjnych, uwalniała ściany i elewacje budynku od funkcji nośnej. Dodatkowo, postulowany przez modernistów płaski żelbetowy stropodach, dawał większą możliwość swobodnego kształtowania bryły w sposób maksymalnie praktyczny.

W tym kontekście tradycyjna ciesielska konstrukcja, kojarzona powszechnie, ze stromym dachem i gęstym układem belek wydawała się niepraktycznym przeżytkiem ze skansenu.

1.3. Piękno

Najbardziej ulotna wartość. Od czasu Witruwiusza wielokrotnie zmienił się sposób postrzegania estetyki. Z resztą wielcy artyści różnych epok dowiedli, że nie zawsze piękno musi być estetyczne w takim powszechnie przyjętym odbiorze. Czasem ma ono ten wymiar głębszy, duchowy lub intelektualny. Na przykład piękno budowli klasycznych tkwi w ich idealnych proporcjach, zaś budowli gotyckich w ich spektakularnych systemach konstrukcyjno-znaczeniowych.

Przy czym, ludzie renesansu gotyk postrzegali jako wyjątkowo nieestetyczny – stąd nadali temu stylowi pogardliwą nazwę od plemienia „barbarzyńskich” Gotów. Niemniej w wielu epokach dążenie do piękna stawiało architekta gdzieś blisko rzeźbiarza – tylko takiego, który pracuje w większej skali. Wielki Michał Anioł i jego bezpośredni następcy wprost tak to właśnie postrzegali.

Kościół san Carlo alle Quattro Fontane

Francesco Borromini wznosząc barokową bryłę rzymskiego kościoła san Carlo alle Quattro Fontane z 1667 roku, ukształtował jego elewację z taką miękkością i finezją, że falujące gzymsy zdają się zaprzeczać naturze kamienia. Już nie prosta symetria, lecz złożony kontrapunkt przeciwstawnie falujących linii powoli odrywa nas od tradycyjnego wyobrażenia ściany. Kolejne epoki szły jeszcze dalej. Wszyscy oczywiście kojarzymy ekspresyjne kreacje Gaudiego, z najsłynniejszą budowlą-pomnikiem katedrą Sagrada Familia w Barcelonie.

Gdzieś po zupełnie innej stronie – ale z tą samą potrzebą rzeźbiarskiej ekspresji ukazuje nam się kaplica Notre-Damme du Haut w Ronchamp we Francji zbudowana w 1955 roku przez Le’Corbusiera. To ikona modernizmu.

W tym miejscu warto wspomnieć jej znakomitą polską „siostrę” – kościół zwany od swojej formy Arką Pana w Krakowie – Nowej Hucie. Jest niewiele młodszy, bo zaprojektowany 1967 roku przez Wojciecha Pietrzyka. W obu tych przypadkach architekci wykorzystali nieograniczone możliwości

jakie otworzył przed nimi żelbet. Ogólnie kojarzymy go z czymś ciężkim, tu zaś projektanci wspięli się na wyżyny lekkości swobodnie modelując swoje budowle niczym z plasteliny.

 

 

 

 

Dodatkowo wpuszczają do nich światło w taki sposób, że „roztańczone” ściany i „lewitujące” dachy zdają się kompletnie przeczyć prawom fizyki. Tworzą wrażenia, dzięki którym estetyka zyskuje mistyczny wymiar. Jeszcze dalej poszedł Franck Gehry rozpoczynając w 1987 roku projekt Filharmonii imienia Walta Disney’a w Los Angeles, którą ukończono dopiero w 2003 roku. Architekt wykorzystując nowoczesne oprogramowanie komputerowe, ukształtował przestrzenne ustroje stalowo- kratownicowe. Poszyte połyskliwą blachą uzyskały formę tak swobodną, jakby w przestrzeni ktoś na sekundę uchwycił wszystkie dźwięki wydobywane przez orkiestrę symfoniczną. Te słynne przykłady pokazują, że postrzeganie piękna wyszło znacznie poza kategorię miłej dla oka estetyki. Myślę, że wyznawcy Gaudiego i Le Corbusier’a nigdy nie dogadali by się w sprawie zdefiniowania tego co jest „ładne” a co „brzydkie”. Podobnie jak ludzie renesansu z mistrzami gotyku. Ale wspólnym mianownikiem spinającym w klamrę wszystkie te dzieła – i wiele innych – jest chęć silnego poruszenia zmysłów odbiorcy. Architektura ma nie tylko chronić i zaspokajać podstawowe potrzeby, ma nas wprawiać w zachwyt albo w zadumę. Ma stymulować nasze przeżycia albo wręcz zmieniać postrzeganie rzeczywistości. Nie chcę w tym miejscu kwestionować prawdziwości wszystkich nawróceń i objawień, które dokonały się w wyjątkowych świątyniach, ale jako architekt wiem jaką szeroką paletą środków operowali ich twórcy, by wprawić człowieka w stan uniesienia.

2. Nowa rzeczywistość

2.1. Produkowanie architektury

Jak widać z tego pobieżnego przeglądu, trzy główne cechy architektury jakim są trwałość, użyteczność i piękno, w historii naszej cywilizacji, nabrały głębokiego, wręcz transcendentnego lub filozoficznego znaczenia. W tym sensie nachodzi oczywista wątpliwość: domy drewniane, są właściwie produkowane, a nie budowane. Czasem seryjnie w taki sposób, że taśma technologiczna bierze górę nad czynnikiem twórczym. Domy takie czasem mają trwałego połączenia z gruntem. Nie kojarzą się z solidnymi fundamentami Witruwiusza. Ich użyteczność i estetyka sprowadza się do kilku katalogowych form. Należy zatem zadać pytanie: czy zderzenie tego wielowiekowego dziedzictwa z taśmą produkcyjną nie sprawia czasem, że fraza „drewno w architekturze” zaczyna brzmieć jak oksymoron? Czy to jeszcze architektura czy już tylko budownictwo? Wspomniany wykładowca obruszył się gdy opowiedziałem mu o moich próbach wykorzystania tradycyjnej technologii szachulcowej. Usłyszałem, że to jest budownictwo, którego geneza tkwiła w ubóstwie, dlatego jego miejsce jest w skansenach. Nie tędy miała wieść droga do architektury pomnikowej. Pewnie nie bez znaczenia była koincydencja, że akurat wtedy Gehry otwierał swoją filharmonię w Los Angeles. Któżby nie marzył o takim rozgłosie? Ale od tamtego czasu minęło 20 lat. Imponujące budowle olimpijskie w Pekinie nieco opustoszały. Dał o sobie znać kryzys finansowy i katastrofa klimatyczna. Dociera do nas, że miejsce na Ziemi powoli się kończy, tym czasem w wielu miejscach straszą „osiedla-widma”, które nie wytrzymały przemian ekonomicznych i społecznych.

Witruwiusz pisał o trwałości, bo przed Imperium Romanum stał otworem cały świat, który zdawał się nie mieć granic. Nie musiał się zatem martwić, o to czy na kolejne trwałe budowle starczy po prostu miejsca. Ale nasz świat kurczy się radykalnie. Architektura zaś, jest jednym najbardziej widocznych śladów aktywności człowieka na Ziemi. Coraz bardziej widocznym – już nawet z kosmosu.

2.2. Klocki drewniane

Jak zatem ma być architektura w obliczu tak gwałtownych zmian? Aby odpowiedzieć na to pytanie sięgnę trochę głębiej niż do wykładów z jej historii. Sięgam pamięcią do czasu, zanim jeszcze poznałem słowo ARCHITEKTURA i jego definicję.

Do czasu kiedy w ogóle jeszcze nie znałem zbyt wielu słów. Jedną z pierwszych zabawek jakie pamiętam z dzieciństwa były klocki drewniane. Któż ich nie miał? Nieco zdziwiło mnie, że wciąż są bardzo popularne. Myślałem, że całkowicie wyparły je klocki typu LEGO, a i te w dobie inteligentnych i cyfrowych zabawek odeszły już do lamusa. A okazuje się, że szczególnie w dobie gdy nasze życie koncentruje się na ekranie telefonu, klocki drewniane pełnią bardzo ważną rolę wykształcenia w dłoniach podstawowej sprawności ruchowej. Uczą zrozumienia zasad grawitacji i równowagi. Pamiętam, że jakaś niewidzialna siła kazała budować twory nie do końca takie, jakie przewidywała obrazkowa instrukcja korzystania z klocków. Dziś tę siłę wyobraźnią, a rezultat abstrakcyjną kompozycją przestrzenną. Bo dziecko, które niewiele jeszcze potrafi powiedzieć i nie wiele jeszcze rozumuje wyraża w ten sposób swoją ekspresję. Dokonuje pierwszego aktu twórczego. W przedszkolu, w którym pracowała moja babcia były takie duże klocki – dla całej grupy dzieci. Kiedy już wszyscy szli do domu, mogłem przez chwilę mieć je tylko dla siebie. Układałem z nich konstrukcje na pół Sali. Nieraz wyższe ode mnie. Prostota tej zabawy pozwalała intuicyjnie poznawać te same zasady, które później omawialiśmy już świadomie na zajęciach z mechaniki budowli i które odnalazłem studiując na własną rękę tradycyjną architekturę drewnianą. Z jednej strony ścisłe zasady statyki – z drugiej jakaś niepochamowana, całkowicie abstrakcyjna możliwość ekspresji. Później jak starsze dziecko otrzymałem wymarzone LEGO Technic. Setki części, skomplikowane złączki, silniczki, światełka – wszystko to zdawało się otwierać nieograniczone możliwości zabawy. Przy takim zestawie klocki drewniane wydawały się reliktem. Ale musze przyznać, że po jakimś czasie zacząłem odczuwać rozczarowanie wymarzonym zestawem LEGO. Pozwalał on skonstruować wariantowo repliki kilku różnych maszyn – jakieś pojazdy, dźwigi itp. Ale żeby je złożyć, to trzeba było bardzo ściśle przestrzegać instrukcji. Nie było tam żadnego miejsca na własną pomysłowość. Zaś kiedy udało się już poskładać gotowy model, to mógł on służyć właściwie … tylko staniu na półce. Jeśli każda zabawka ma dziecko czegoś – to ta uczyła bezkrytycznego poruszania się w wymyślonym przez kogoś systemie. Dlatego z perspektywy oceniam, że niby banalne klocki drewniane pozwalały na dużo bardziej kreatywną zabawę.

2.3. Dekonstrukcja

W zabawie klockami drewnianymi, równie ważne jak proces konstrukcji, było przewidzenie procesu destrukcji. Budowli z klocków drewnianych nie dało się przecież podnieść i odstawić na półkę. Każda zabawa kończyła się rozbiórką celem zwolnieniem miejsca na podłodze.

Jest też taka popularna gra towarzyska, która polega ułożeniu drewnianych klocków się prostopadłościenną wieże. Zadaniem kolejnych osób jest wyciąganie klocków z podstawy i układanie ich na wierzchu w taki sposób by całość utrzymała się w pionie. W ten sposób wieża staje się coraz wyższa, a jej prostopadłościenny kształt ewoluuje w stronę coraz bardziej ekspresyjnej kompozycji. Przegrywa ten, kto doprowadzi zawalenia się wieży. Dlatego sposób przekładania klocków polega na intuicyjnym utrzymaniu w równowadze osi mimośrodowej – to ona jest zwornikiem niby spontanicznej kompozycji. W tej grze w sumie nie chodzi o rywalizację lecz o zabawę. A najzabawniejszym momentem zawsze jest upadek wieży. Również ja jako dziecko, uwielbiałem to gdy drewniana budowla spektakularnie się rozpadała, czasem po wyjęciu zaledwie jednego elementu. Układając na sobie poszczególne klocki można było od razu przewidzieć w jaki sposób ulegnie ona unicestwieniu. Mogła się przewrócić, zapaść, złożyć jak domino. Wiadomo było, że nie pozostanie na zawsze, więc nie było żalu planować jej rozbiórkę. Ten niby nieznaczący element dziecięcej zabawy, z perspektywy dorosłego architekta okazuje się paraboliczną odpowiedzią na pytanie jaka powinna być architektura przyszłości. Gdy babcia kończyła pracę, musiałem posprzątać sale przed przyjściem porannej grupy dzieci. Przecież w przedszkolu nie było nieskończonego miejsca na kolejne budowle. Na naszej Ziemi też go nie ma. Owszem istnieją futurystyczne wizje miast pływających na oceanach albo budowania na Marsie. Ale chyba nie chciałbym być świadkiem gwałtownych przemian i wojen jakie nieuchronnie towarzyszą takiej kolonizacji.

2.4. Krajobraz trwale zniszczony Jak w dzisiejszych czasach mamy rozumieć trwałość, użyteczność i piękno? Czy trwałość ma oznaczać, że każda budowla zostanie na ziemi przez kolejne stulecia? Jak w tym

sensie ma być użyteczna skoro świat i nasze potrzeby tak szybko się zmieniają? Już wiemy, że piękno nie tkwi tylko w idealnych proporcach i symetrii. W 2016 roku artystka Natalia Dołgowska przez rok fotografowała w rejonach gróskich setki niezamieszkanych przez nikogo domów . W 2 połowie XX wieku z Podhala odpłynęła duża fala emigracji zarobkowej – głównie do USA.

fot. Marek Idziak-Sępkowski

Jednak szczególnie zakorzeniony w tu sentyment do „ojcowizny”, w połączeniu z niepewnością statusu w nowym miejscu, nie pozwoliły emigrantom zerwać więzi z rodzinnymi miejscowościami. Za zarobione pieniądze masowo budowali na Podhalu nowe domy, do których zamierzali powrócić po zakończeniu pracy. Wznoszone „za pieniądze z Ameryki” miały uosabiać nowy, lepszy status życiowy ich właścicieli, dlatego w większości były murowane. To odróżniało je od „ubogich” chałup drewnianych, z których uprzednio wyjechali. Miały być trwałe i duże – budowane z myślą o kilku pokoleniach licznej rodziny. Skala zjawiska sprawiła, że malownicze wsie zaczęły przypominać bezkresne suburbia. Ale to nie koniec, bowiem zmienne koleje losu sprawiły, że wielu emigrantów nigdy na Podhale nie powróciło. Albo wrócili zamieszkać samotnie na kilka ostatnich lat życia, bo losy reszty rodziny potoczyły się zupełnie innym torem. Części domów nie udało się ukończyć, a te ukończone nie raz nigdy nie zostały zamieszkane lub szybko opustoszały. Dziś nie mają szans na znalezienie nowych mieszkańców, bowiem nawet gdyby udało się uregulować status prawny, to ich forma znacząco różni się od obecnego wyobrażenia funkcjonalności i estetyki. Są też oczywiście opuszczone domy drewniane – choć paradoksalnie, te niegdyś pogardzane, obecnie trochę łatwiej znajdują nowych nabywców, którzy je pieczołowicie restaurują. Tyle że gdy domy drewniane tracą funkcjonalne i demograficzne podstawy egzystencji, to w ich przypadku natura bardzo szybko odbiera to co z niej wyszło. Ostatnio byłem świadkiem jak zawalił się zabytkowy drewniany pustostan w Chochołowie – wsi która jest unikatowym w skali Polski zespołem żywej architektury drewnianej. Oczywiście szkoda z punktu widzenia kulturowego, ale zarazem jest to przykład, że architektura organiczna może szybko zwolnić miejsce. W większym stopniu nadaje się również do recyklingu. Niesamowicie zdziwiło mnie gdy w mojej wsi płazy po starym domu, kupił producent instrumentów smyczkowych. I nie chodzi o to by podważać trwałość budownictwa drewnianego, bo wiemy że w toku użytkowania jest ono tak samo trwałe. Chodzi o recykling wtedy gdy budynek traci walor użytkowy lub estetyczny tak dalece, że nie nadaje się już do adaptacji. W przypadku domów murowanych „za pieniądze z Ameryki” obecny koszt utylizacji – zakładając że znajdą się właściciele gotowi ją przeprowadzić – jest bardzo wysoki. W przypadku domów drewnianych dokonuje się ona sama.

3. Budowanie, użytkowanie, demontowanie.

3.1. Utylizacja

Potrzebujemy na nowo zdefiniować istotę trwałości architektury. Przy takiej skali budownictwa nie ma już miejsca na marzenia o kilkusetletniej żywotności budynków. Właściwie kilkudziesięcioletni wydaje się zbyt długi. Trwałość dziś powinna oznaczać, że budynek pozostanie wolny od większych usterek wyłącznie na czas pełnienia pierwotnej funkcji. A gdy on minie, to zostanie w niskonakładowy i niskoemisyjny sposób zdemontowany, a pozostałości po nim poddane recyklingowi. Dla nas architektów to konieczność ogromnej zmiany mentalnej. Patrząc na dawnych mistrzów, których pomnikowe dzieła na stałe weszły do kanonu historii, nie koniecznie marzymy o tym, by dożyć przetworzenia naszych wspaniałych wizji w nawóz dla roślin. Ale z drugiej strony dynamika czasów coraz częściej sprawia że budynki – nie raz otwierane jako ikoniczne – żyją krócej niż ich twórcy. Głośna w ostatnich dniach rozbiórka dawnego domu handlowego Solpol we Wrocławiu jest na to najlepszym dowodem. Może zatem – niczym dzieci bawiące się klockami drewnianymi – musimy się pogodzić z faktem, że na koniec tej zabawy będzie trzeba po sobie posprzątać. W tym sensie architektura drewniana pozwala bardziej niskonakładową dekonstrukcję niż inne konwencjonalne technologie. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że o ile historyczne budowle wznoszono z wiodącym zastosowaniem zwykłego litego drewna, o tyle współcześnie w wielu budynkach – nawet jeśli ich konstrukcje pozostają drewniane, to wypełnienie składa się z materiałów nieorganicznych. Są one trudne w recyklingu. Podobnie jak płyty drewnopochodne używane w poszyciu konstrukcji. Budynek drewniany łatwiej rozebrać, należy jednak pamiętać, że życie materiałów budowlanych nie kończy się wraz z demontażem konstrukcji. Osobną kwestią jest ich utylizacja. Jeśli są zróżnicowane i pełne syntetycznych komponentów, to proces ten będzie dużo bardziej skomplikowany. W tym sensie, myśląc o środowisku, musimy ważyć za jaką cenę osiągamy coraz lepsze wyniki energooszczędności w kontekście śladu węglowego. Oczywiście dotyczy to ogółu budownictwa – nie tylko drewnianego. Obciążenie środowiskowe to nie jest tylko nakład energii potrzebny do zbudowania i użytkowania budynku. To całokształt – przed budową jest to pozyskanie surowców i ich przetworzenie. Po zakończeniu użytkowania demontaż i utylizacja. Jeśli zaburzymy równowagę w dążeniu do niskoemisyjności poprzez nadmierne wypełnianie budynków rożnymi nieodnawialnymi materiałami, to w dłuższej perspektywie możemy osiągnąć efekt odwrotny do zamierzonego. Dlatego uważam, że musimy zmienić rozumienie technologicznej innowacyjności jako ciągłym dodawaniu kolejnych warstw przegród budowlanych.

W tym aspekcie potrzebny jest pewien restart. Nawet w budownictwie murowanym obserwujemy renesans przegród jednowarstwowych ceramiki lub gazobetonu. Dla architektury drewnianej widzę w tym aspekcie dwie drogi. Przy budynkach w mniejszej skali nie powinniśmy całkowicie odwracać się od technologii tradycyjnych. Na Podhalu, wciąż na szczęście buduje się bardzo dużo nowych domów z płazów technikami niemal identycznymi jak robiono to 100 lat temu. Niedawno mój wspólnik oparł się o ścianę takiego budynku i nieco filozoficznie zachwycił się nad tym, że w dobie skomplikowanych wielowarstwowych ścian, tu od zewnętrza oddzieła nas tylko jednolita warstwa drewna. W dotyku było ono wciąż świeże i pachnące, lekko szorstkie – nie pokryte żadną warstwą impregnatu. W wewnątrz i na zewnątrz było jedynie przetarte i umyte. To w ogóle ciekawy ewenement okolic Zakopanego i Skalnego Podhala. Występują tu surowe warunki atmosferyczne, a mimo to drewnianych budynków niczym się nie impregnuje. Jedynie raz do roku myje wodą z mydłem. Mydło niby banalna rzecz, a jednak okazuje się mieć wystarczające właściwości antyseptyczne i przeciwgrzybiczne. Delikatnie też natłuszcza powierzchnię drewna. Konserwowane w ten sposób zachowuje świeży wygląd do tego stopnia, że często wiek domów zdradzają jedynie starzejące się detale wyposażenia wnętrz. Oczywiście tradycyjne budownictwo zrębowe jest materiałochłonne w stosunku do budownictwa szkieletowego. Płazy muszą być masywne jeśli mają spełnić współczesne wymagania przenikania ciepła. Ale co ciekawe – analizując uwarunkowania ekonomiczne na podstawie konkretnych ofert zorientowałem się, że na Podhalu zbudowanie domu z bali jest jedną z najtańszych metod. Owszem, z jednej strony na budowę samych ścian zużywa się nieporównywalnie dużo drewna w stosunku do innych technologii. Z drugiej strony w tym nakładzie uzyskujemy również poszycie, termoizolację, wewnętrzne wykończenie i elewację budynku. Oczywiście budownictwo zrębowe ma wiele ograniczeń. Ciężko o swobodne kształtowanie nowoczesnej i funkcjonalnej bryły, a estetyka jest tak charakterystyczna że w wielu miejscach poza rejonami górskimi po prostu nie pasuje. Dlatego w naszej pracowni wiele eksperymentowaliśmy również z innymi technikami tradycyjnymi.

 
 
 

Najwięcej uwagi poświęciliśmy budownictwu szachulcowemu. Historycznie występowało ono na szerokim obszarze i w bardzo wielu odmianach. Dlatego dużo łatwiej o osadzenie takiej architektury w różnych kontekstach regionalnych, oraz dodawanie zupełnie współczesnych akcentów estetycznych. Prosty schemat konstrukcji szachulcowej, na którą składają się słupy i rygle z krawędziaków pozwala ją adoptować do wykonawstwa na współczesnych maszynach wycinających tradycyjne trwałe łącza ciesielskie. Otwarta pozostaje natomiast kwestia wypełnienia. W pierwszych naszych projektach była to niestety płyta OSB wełna mineralna i syntetyczna siatka na kleju. Tradycyjne wypełnienie plecionką pokrytych polepą z gliny i słomy wydawało się zbyt daleko idącą awangardą – choćby ze względu na brak odpowiednich rzemieślników. Obecnie to się zmieniło, ponieważ jest wielu producentów oferujących organiczne i naturalne materiały izolacyjne w formie systemowej. W projekcie willi Świeradowie Zdroju wypełnienie tradycyjnej konstrukcji szachulcowej zostało wykonane z włókna drzewnego.

fot. Marek Idziak-Sępkowski

Zaś ściany wyglądające na murowane – w całości wg systemu producenta oferującego rozwiązania z tego materiału – w tym szkielet i izolację. W tym miejscu warto wymienić drugą alternatywę obok tradycyjnych technik. Z dużą satysfakcją zauważamy, że coraz bardziej popularne są innowacyjne systemy, w których wiodącym systemem są surowce organiczne. Wełnę mineralną zastępuje wełna drzewna. Również płytami z włókna drzewnego powoli zastępuje się płyty OSB . Pojawiają się firmy, które oferują systemy ścian szkieletowo-trzcinowych. Słomę można kryć naturalnymi tynkami glinianymi, które również występują w formie gotowych produktów.

grafika Idziak-Sępkowscy Architekci

Coraz popularniejsze staje się drewno CLT, które wprawdzie jest klejone, ale jednak ze znacznie mniejszym udziałem surowców syntetycznych niż wcześniejsze sklejki. Istotne jest, że pozwala ono wyeliminować wiele dotychczasowych warstw przegrody. To wszystko kieruje nowoczesną i zaawansowaną technologicznie architekturę ku naturze i prostocie z zachowaniem całkowicie nowoczesnych efektów wizualnych i funkcjonalnych.

Jeśli zatem zmierzymy nakład energetyczny na budowę od pozyskania surowca – to w przypadku budynku drewnianego będzie to posadzenie lasu uprawnego. Jeżeli drewno i jego organiczne pochodne będą stanowić wiodący materiał, to niekiedy nawet ślad węglowy takiej inwestycji – łącznie z jej nieuchronną utylizacją – może okazać się ujemny.

3.2. Ewolucja budynku

Konieczność posprzątania po sobie, której uczymy się w przedszkolu to jedno i w tym sensie recykling architektury jest bardzo ważny. Ale gdyby tak jej trwałość zacząć mierzyć możliwością wielokrotnego zastosowania tych samych klocków? W mojej pracowni specjalizujemy się miedzy innymi w projektach hoteli.

Projekt Idziak-Sępkowscy Architekci Camppinus Park. fot. Marek Idziak-Sępkowski

Aby wybiec w przyszłość, dla celów badawczych stworzyliśmy teoretyczny projekt hotelu, który jednocześnie miał odpowiadać na wszystkie trzy cechy architektury – ale w zupełnie inny niż dotychczas sposób. Kiedy w XX wieku, w efekcie rozwoju transportu powstawały pierwsze gigantyczne założenia hotelowo-rekreacyjne to wówczas wydawały się bardzo piękne i funkcjonalne. Niestety okazały się też trwałe. Ale tylko trwałe. Na początku obiekty takie zapewniały nieznany wcześniej stopień komfortu rozumiany jako dostęp do zaspokojenia wszelkich form wypoczynku bez wychodzenia z budynku. Przyrodę też potraktowano syntetycznie – można by rzec scenografię. Wystarczyło, że gość hotelu wyszedł na balkon by podziwiać widok na morze lub góry. Nie musiał mierzyć się z uciążliwością klimatu. W tamtych czasie niewiele mówiono o zdrowym i aktywnym wypoczynku. Z czasem jednak masowy turysta skłonny był znosić coraz więcej niedogodności, otrzymując w zamian większy indywidualizm i bardziej bezpośredni kontakt z dziką przyrodą. Gigantyczne hotele zaczęto postrzegać jako zdehumanizowane. Zmieniło się pojęcie funkcjonalności. Samowystarczalność zaczęto postrzegać jako odcięcie od lokalnego krajobrazu naturalnego i kulturowego. Do tego w wielu popularnych wcześniej kurortach nastały przemiany ekonomiczne – takie jak choćby byłej Jugosławii czy rynku nieruchomości po 2008 roku w Hiszpanii.

Również w Polsce transformacja ustrojowa, zachwiała ekonomicznymi podstawami egzystencji dewizowych obiektów, które wcześniej budowano z rozmachem. Co ciekawe wraz z takimi przemianami radykalnie zmienił się również odbiór ich estetyki. Podupadające wielkie bloki hotelowe zaczęto postrzegać wprost jako „brzydkie” mimo, że wcześniej uważano je za piękne. Oczywiście niektóre z modernistycznych budynków zasługują na zachowanie jako zabytki architektury. Ale większość pozostaje tylko szpetną i niefunkcjonalną pamiątką swoich czasów, a ich rewitalizacja lub rozbiórka pochłonełaby ogromne nakłady. Tym samym znów dochodzimy do wniosku że trwałość rozumiana na wprost nie jest wartością uniwersalną. Powinna być obliczona na czas na który szacujemy użyteczność. W przypadku hotelu jest zaledwie około 20 lat. Dlatego należy wziąć pod uwagę tymczasowość takich obiektów. Trendy w hotelarstwie są szczególnie wrażliwe na gwałtowne zmiany polityczno-gospodarcze i społeczne. Dlatego zaczęliśmy się zastanawiać czy obiekt hotelowy nie powinien w ogóle dawać możliwości montowania i rozmontowywania w dowolnym czasie oraz przenoszenia w całości lub w części na inne miejsce.

3.3. Architektura modułowa i rozproszona

projekt MODULUS

Inspiracją dla projektu MODULUS były dwa zrealizowane obiekty. Pierwszy przykład pochodzi z Niemiec. To hotel Klingenstein w Blaustein który miałem okazję odwiedzić podczas wizyty studyjnej pt. ” współczesne budownictwo drewniane”. Jest to przykład kiedy budowa staje się bardziej produkcją ale w taki sposób, że nie umniejsza jakości architektonicznej. Główny blok mieszkalny składa się z powtarzalnych jednostek – pokojów z pełnym wyposażeniem. Zostały one wcześniej zmontowane z drewna CLT. Pełni ono funkcje konstrukcyjną i jednocześnie stanowi główny materiał wykończenia wnętrz – trzeba przyznać, bardzo atrakcyjny. Pokoje przygotowane na fabryce, przywieziono na plac budowy – tak jak wozi się kontenery i wstawiono po kolei w odpowiednie miejsce. Oczywiście budynek to nie tylko pokoje. Na miejscu trzeba było już konwencjonalnymi metodami wybudować ciągi komunikacyjne, piony windowe i część gastronomiczną oraz gospodarczą. I choć przez to budynek ma cechy budynku konwencjonalnego, to jednak jest realnym przykładem na to że nowoczesne budownictwo drewniane daje możliwość kształtowania architektury w ramach modułów wychodzących z fabryki niczym z klocków drewnianych. Pozostaje zadać pytanie czy te klocki można rekonfigurować. Zanim na nie odpowiem, przywołam drugi przykład, który legł u podstaw naszego pomysłu. Tym razem nasz własny.

Jeszcze przed pandemią udało nam się zaprojektować i zrealizować zespół noclegowo- rekreacyjny CamppinusPark w Jezierzanach na Pomorzu. To inwestycja, która pozwoliła nam oprzeć się o dwa założycielskie filary naszej pracowni: specjalizację w zakresie architektury krajobrazu, oraz szczególne zainteresowanie architekturą drewnianą. W Polsce architekturę krajobrazu utożsamia się – nieco mylnie – ze sztuką zakładania ogrodów. A przecież architektura krajobrazu, to również sztuka kształtowania przestrzeni w znacznie szerszym ujęciu. W tym wypadku była to branża wiodąca. Bowiem mimo że funkcjonuje w sposób zbliżony do konwencjonalnego hotelu, to jednak zamiast zblokowanych pokojów posiada oddzielne jednostki – samodzielne i wolnostojące jednostki. Ale nie jest to typowy ośrodek campingowy. Bowiem mimo wyodrębnienia, jednostki tworzą zwarty i spójnie funkcjonujący zespół. Jego rozczłonkowanie a zarazem intensyfikacja zabudowy było przede wszystkim wyzwaniem krajobrazowym – zwłaszcza że obiekt z nazwy i wyglądu miał mieć formę parku.

Na stosunkowo niewielkiej działce (około 8 tyś m2) zaprojektowaliśmy siedemnaście samodzielnych, wolnostojących jednostek mieszkalnych oraz obiekty użytku wspólnego – w tym strefę basenową i SPA, zespół recepcyjny, bibliotekę, sale wielofunkcyjną wypożyczalnię sprzętu sportowego oraz zaplecze techniczne i gastronomiczne. Przy założeniu, że będą to rozproszone obiekty należało rozwiązać problem gęstości zabudowy. Chodziło o zapewnienie, użytkownikom spokoju i intymności, przy jednoczesnym rozwiązaniu wszystkich styków konfliktowych i zależności komunikacyjnych. Osią kompozycji CamppinusParku jest droga. To bardzo ważny element krajobrazu, którego w rzeczywistości nie odbieramy przecież nieruchomymi kadrami – jak na zdjęciach, lecz dynamicznie, liniowo – najczęściej poruszając się po jakieś drodze. W ten sposób możemy tworzyć kolejne sekwencje wrażeń. Inwestor chciał by goście mieli do dyspozycji pojazdy elektryczne – trochę tak jak w konwencjonalnym budynku są windy. Aby nie zabierać przestrzeni na komunikację przed budynkami, wytyczyliśmy ją pod nimi. W ten sposób gość poznaje przestrzeń ośrodka z różnych zaskakujących kadrów, nie przeszkadzając przy tym innym pensjonariuszom. „Skutkiem ubocznym” jest to, że tak rozumiane kreowanie krajobrazu wpłynęło pozytywnie na dyspozycję przestrzeni wewnątrz jednostek. Bowiem prześwity komunikacyjne wymusiły zróżnicowanie poziomów w jednostkach. Powstał układ półpięter, które pozwoliły zrezygnować z tradycyjnego podziału na wydzielone pomieszczenia. I tu ponownie pojawił się krajobraz. Tylko tym razem kreowany od wewnątrz. Naszym ulubionym pomysłem, który wprowadziliśmy do kilku jednostek – i który podobno goście bardzo sobie cenią – jest wanna z dwustronnym, szerokim widokiem na ogród umiejscowiona na najwyższej antresoli. Forma estetyczna zabudowy zapożyczona jest ze starych, okolicznych, zabudowań gospodarczych. Ze względu na wiek i brak wydatnych okapów drewno na nich ma ciemną barwę. Z czasem tak tez zaczęto je w ten sposób impregnować. Ale w nowych budynkach zmieniający się kolor drewnianej elewacji to koszmarny sen wielu inwestorów. Im większe wydatki na egzotyczne gatunki drewna elewacyjnego, tym większa frustracja, że drewno narażone na czynniki atmosferyczne zawsze zmieni kolor i nie zaradzi temu nawet najlepszy impregnat. Na Podhalu nauczyliśmy się, że tajemnica nie tkwi w impregnatach lecz w zrozumieniu żywotności materiału. Skoro nie można z czymś wygrać należy do tego dołączyć. Zauważyłem, że na otartej przestrzeni w miejscach po ognisku bardzo długo jeszcze pozostają zwęglone fragmenty drewna o trwałym kruczo-czarnym kolorze. Zwęglenie tworzy warstwę ochronną. Tę samą właściwość drewna postanowiliśmy wykorzystać na elewacji. Surowcem jest tu zwykła tarcica budowlana pospolitego gatunku opalona palnikiem gazowym i pokryta olejem. Okazuje się ze Japończycy znają tę technikę od setek lat. Obiekt od momentu otwarcia odniósł spory sukces komercyjny. Dzięki rozproszeniu mógł również przez dłuższy czas funkcjonować w okresie pandemii. To pokazuje ze pojęcie wygody przestaje oznaczać potrzebę zblokowania wszystkich funkcji w jednym budynku, bez konieczności wychodzenia na zewnątrz. W to miejsce pojawia się potrzeba kontaktu z naturą – również, z jej niedogodnościami. Z drugiej strony popularność apart-hoteli pokazuje, że goście oczekują pewnej niezależności w ramach podstawowej jednostki. Przykładem ciekawej ewolucji jest zmiana postrzegania funkcjonalności strefy basenowej i SPA. Kiedyś me wiedzieć czemu lokowano je w piwnicach i zawsze łączono z pokojami krytymi korytarzami. Dziś nawet w zimnym klimacie strefa relaksu może przybrać formę luźno powiązanych i wolnostojących pawilonów. Camppinus Park został zbudowany z drewna w formie rozproszonych pawilonów ale w sposób konwencjonalny. W Niemczech zbudowano niekonwencjonalnie ale funkcjonuje jak typowy budynek. Pozostało spróbować połączyć te dwa sposoby myślenia i sprawić by budowla mogła zmieniać się w czasie.

3.4. Nowa odsłona metabolizmu architektury .

Modułowość i dynamiczne dostosowywanie do potrzeb nie jest wcale nowym zagadnieniem w architekturze. W tym miejscu należy odnieść się do doświadczeń japońskiej grupy Metabolistów działającej w latach 1959-1970. Była to grupa późno modernistycznych, futurologicznych artystów skupionych wokół Kenzo Tange. W manifeście Metabolizm 1969 czytamy: „Metabolizm to nazwa grupy, w której każdy członek proponuje konkretne projekty i ilustracje dotyczące przyszłości naszego świata. Wierzymy, że społeczeństwo ludzkie to proces życiowy – ciągły rozwój od atomu do mgławicy. Powodem, dla którego używamy biologicznego terminu „metabolizm”, jest przekonanie, że projektowanie i technologia są przejawami ludzkiego życia (…) ”. Z punktu widzenia koncepcji modułowości ideę metabolizmu określił Kiyonori Kikutake (1929-2011): „Podstawą filozofii metabolizmu jest chęć odnowienia, recyklingu, przekształcenia, dodania i usunięcia elementów architektury w celu dostosowania jej do zmieniających się potrzeb. Ta tradycja istnieje od tysięcy lat w drewnianych konstrukcjach Japonii. Architektura metaboliczna zaproponowała ideę zmiany w nowoczesnej architekturze, zmiany, która jest dobra i niezbędna do odnowy i wzrostu”. W projektach proponowanych przez metabolistów – zarówno teoretycznych, jak i realizowanych, pojawia się próba zmiany tradycyjnego myślenia o architekturze – już nie jako budynku o określonej, skończonej formie, ale jako zbioru komórek – jednostek, które można dowolnie mnożyć. W ten sposób architekci starali się przenieść do swoich prac zjawiska zachodzące w przyrodzie, które były wówczas coraz lepiej rozumiane. Bo w sensie biologicznym Metabolizm to: związany z nimi: „całość reakcji chemicznych i związanych z nimi przemian energetycznych zachodzących w żywych komórkach, stanowiących podstawę wszelkich zjawisk biologicznych. Procesy te pozwalają komórce rosnąć i rozmnażać się, zarządzać jej wewnętrzną strukturą i reagować na bodźce zewnętrzne ”. Co zatem powstrzymało rozprzestrzenianie się idei Metabolistów na większą skalę pomimo tak solidnych i uniwersalistycznych podstaw teoretycznych? Z perspektywy czasu wydaje się, że słabością idei metabolizmu architektonicznego był przede wszystkim materiał, w którym żelbet odegrał wiodącą rolę. O ile dał architektom XX wieku bezprecedensowe możliwości ekspresji, o tyle z punktu widzenia idei Metabolistów był po prostu zbyt ciężki, trudny do recyklingu i praktycznie niemożliwy do elastycznej rekompozycji. Budynek żelbetowy – poza nielicznymi wyjątkami – jest zawsze kompozycją zamkniętą w czasie. Ma jasno określone granice między fazą budowy, fazą eksploatacji i fazą degradacji. Możliwość dynamicznej dekompozycji poszczególnych komórek próbowano zapewnić stosując lekkie stopy metali. Ale te okazały się zbyt drogie i nie dające komfortu cieplnego. Poza tym zawsze powracała problemem jest ciężkiego żelbetowego rdzenia, który ogranicza przemianę metaboliczną obiekcie. Tak zbudowanego budynku nie da się łatwo zdemontować i zmontować w innym miejscu. Obiekt modułowy powinien być łatwy w montażu o raz dawać elastyczne opcje konfiguracji. Powinien zawierać jak najwięcej powtarzalnych rozwiązań technicznych. Przede wszystkim jego budowa musi być ekonomiczna! Dlatego właśnie Modulus Hotel to idea stworzenia budynku, który w każdej chwili można całkowicie przekształcić albo przenieść partiami w inne miejsce. Niczym klocki drewniane. Modułowe są tu nie tylko poszczególne jednostki, ale także ciągi komunikacyjne – w tym klatki schodowe i windy. Oczywiście w tym momencie w Polsce wymagania ochrony przeciwpożarowej nie pozwalają na budowanie w wyższych obiektach ciągów ewakuacyjnych z drewna.

Ale drewno CLT i BSH jako materiały lite otwierają powoli nowe możliwości w tym zakresie – zwłaszcza w budynkach niskich. Ekonomika inwestycji opiera się na zastosowaniu powszechnie stosowanej technologii lekkiej, która umożliwia pełną prefabrykację istniejących linii produkcyjnych. Same moduły zostały również zaprojektowane w takich wymiarach, aby zrównoważyć ograniczenia związane z prefabrykacją i transportem, a odpowiednim standardem powierzchni i powszechnie akceptowanymi udogodnieniami w mieszkalnictwie. W obiekcie przyjęto zasadę absolutnie minimalnej ingerencji w teren. Budynek oparto na stopach fundamentowych, co jest szczególnie ważne na terenach górskich, gdzie rozrzucone stopy nie ingerują w warunki wodne gleby, a tym samym nie wymagają masywnych wzmocnień, które może wytrzymać ciśnienie gleby i wody. Parter to ażurowy ruszt kratowy nadający się do pełnej prefabrykacji. Na tej siatce poszczególne jednostki można dowolnie konfigurować ze sobą ustawiając jedną nad drugą – podobnie jak kontenery w porcie. . Wymiary jednostek są tak zaprojektowane, aby możliwe było ich dostarczenie zgodnie z przepisami dotyczącymi specjalnych przepisów transportowych.

Dlatego konieczne było zmniejszenie szerokości do 3,6 m. Podobnie jak w Camppins Park, ograniczenie wielkości poziomej zostało skompensowane poprzez dobudowanie poziomu antresoli. Istotnym problemem był niespójny podłużny kształt jednostki – przypominający kontener, czyli tzw. „Dom holenderski”. Wynika to z dostosowania do możliwości transportu drogowego. Dlatego zespół lokali musiał być tak skonfigurowany, aby pomimo układu galeryjnego wejścia do poszczególnych lokali były wykonane od dłuższego boku. Upraszcza to zasadniczo aranżację pomieszczeń wewnątrz, gdyż w przypadku zastosowania antresoli istnieje możliwość zapewnienia szerokiego oświetlenia w dwóch kierunkach. Podstawą komunikacji poziomej są platformy trwale zintegrowane z krótszym bokiem każdej jednostki. Wystająca nad nimi antresola to częściowy dach ciągu komunikacyjnego. Ostatecznie powstaje również poprzez rozłożenie osobno prefabrykowanych tarasów łączących wszystkie jednostki. Ze względu na wyraz architektoniczny tego obiektu tarasy mają różne formy, zbliżone do trapezu. W rzeczywistości są to jedyne komponenty indywidualnie dedykowane do tej konkretnej inwestycji. Wszystko inne można łatwo zdemontować i złożyć w innym miejscu. A zastosowanie nowoczesnej technologii drewna opartej na płytach CLT oraz organicznych technologiach drewnopochodnych pozwala w dłuższej perspektywie myśleć o stosunkowo łatwym recyklingu materiałów. Ważne jednak ze zanim on nastąpi, to pojedyncze elementy, niczym klocki można złożyć w sytuacji gdyby w danym miejscu utraciły ekonomiczne i funkcjonalne podstawy egzystencji, a następnie złożyć w innym miejscu lub rozproszyć.

3.5. Czy nowa architektura, którą się produkuje i utylizuje pozostanie sztuką?

Metaboliczna struktura budynku pozwali wydłużyć jego funkcjonalność. Tak jak chce Witruwiusz pozostaje on trwały – ale w zmiennej formie. W ten sposób trwałość mierzy się również donośnością dostosowania do zmiennych warunków. Pozostaje pytanie czy taka architektura jest piękna? Nie – jeśli by przyjąć że istota piękna architektonicznego jest zawarcie w budynku jakieś skończonej idei estetycznej polegającej na romantycznym, rzeźbiarskim kształtowaniu gotowej formy. Ja to postrzegam inaczej – w projekcie MODULUS staraliśmy się tak przewidzieć wszystkie elementy techniczne powtarzalnych modułów by w ramach pewnego algorytmu można je było je ustawiać w zróżnicowany sposób – w tym wypadku nawiązujący do charakteru krajobrazu Podhala i Tatr.

 

 

 

Na studiach mieliśmy takie ćwiczenie z zakresu estetyki: kazano nam naszkicować abstrakcyjną elewacje, której rytm i forma odwzoruje wybrany utwór muzyczny. Wtedy nie do końca to rozumiałem. Ale później postanowiłem rozpocząć swoją małą amatorską przygodę gry na pianinie.

Wszyscy zawsze powtarzają żeby zacząć od Jana Sebastiana Bacha. W celach dydaktycznych, napisał on zbiór prostych preludiów i fug Das Wohltemperierte Klavier (BWV 846–893) w którym każda para kompozycji jest w innej tonacji. „Preludium numer 1” to miniaturowy utwór składający się z niemal identycznych taktów, wygrywanych samymi szesnastkami. Nie ma tu wielkiej ekspresji, czy monumentalizmu. Utwór jest prosty do nauki bo jednostajne dźwięki wystukuje się niemal mechanicznie w sposób powtarzalny. Ale Bach mimo tego niemal siermiężnie powtarzalnego schematu, pozwala wydobywać z pianina cała głębie dźwięku i wszystkich jego odcieni. Robi to tylko przez zmienną konfiguracje tych samych elementów. Każdy kolejny takt niby podobny, a jednak tworzy zupełnie inny nastrój. Od radości po smutek. Od melancholii po entuzjazm. To nie jest jedna skończona melodia. Za każdym razem można ją interpretować i przeżywać inaczej. Sto lat później romantyczny kompozytor Charles Gunod dopisał na kanwie preludium Bacha melodię przepięknej pieśni Ave Maria, którą zna chyba każdy. Prosta konfiguracja nutek stała się utworem, który towarzyszy nam w najwznioślejszych momentach życia – zarówno ślubach jak i pogrzebach. Dlaczego o tym mówię? Bo zdaję sobie sprawę, że idea produkowania w fabryce powtarzalnych modułów i zestawiania ich w ramach określonego systemu narażona jest na zarzut odejścia od podstawowych wartości architektury, w kierunku jej całkowitej industrializacji. Wyobrażam sobie zarzut że zestawianie gotowych „klocków” to już nie ma czynnika kreacji. Że takie podejście zabija indywidualizm. Ale Gombrowicz też zarzucał Bachowi że jest nudny. Zresztą za życia nie był on szczególnie popularny. A jego uporczywie rytmiczne kompozycje na tle późniejszych artystów kojarzą się niektórym z odgłosami fabryki. Ale Neil Amstrong po powrocie z pierwszej wyprawy na księżyc, zapytany jakie osiągniecie ludzkości chciałby przekazać innej cywilizacji odpowiedział, że wysłałby jej zapis wszystkich utworów Jana Sebastiana Bacha. Industrializacja budownictwa drewnianego może zmienić nasze wyobrażenie i pięknie architektury. Już nie jesteśmy romantycznymi rzeźbiarzami czy renesansowymi budowniczymi. Dziś musimy podlegać rygorowi technologii. Ale szukając piękna w tej nowej rzeczywistości, z prostych powielanych kloców, niczym z pojedynczych nutek możemy również tworzyć niesamowite kompozycje. Jako dziecko bawiąc się banalnymi klockami drewnianymi, poprzez układanie, rozkładanie i ponowne składanie powoływałem do życia wyobrażenie baśniowych zamków i innych wspaniałych budowli.

Dziś jednym najsłynniejszych światowych architektów jest Japończyk Kengo Kuma, z niemal takich samych klocków, jakimi ja bawiłem się w dzieciństwie tworzy nieprawdopodobnie piękne dzieła architektury. Tworzy z nich nieprawdopodobne struktury tak jak Bach tworzył skomplikowane kontrapunkty z prostych dźwięków. To jest wskazanie jednej z wielu możliwych dróg jaką możemy obrać, otwierając prawdopodobnie nowy rozdział architektury, której w XXI wieku nowoczesne struktury drewniane mogą być takim symbolem, tak jak stal była symbolem wieku XIX, a żelbet wieku XX.